Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lifestyle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lifestyle. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 stycznia 2018

Nasz jack russell terrier

 
 W połowie października minął rok od momentu przygarnięcia pod nasz dach psa. Jak wygląda nasze życie z nadpobudliwym czworonogiem? I jaki jest w stosunku do dzieci? A także jedno z najważniejszych pytań - czy kolejny raz zdecydowalibyśmy się na tę rasę. Jakiś czas temu pisałam Wam o naszym czworonogu TUTAJ. Zajrzyjcie jeśli jesteście ciekawi. Co się zmieniło od tamtego czasu? Bardzo wiele.

Ale od początku.

  Pimpek to Jack Russell Terrier. Pisałam Wam o żywotności tej rasy (że nie jest ona ściemą ale najprawdziwszą prawdą). Nadaje się dla zrównoważonych osób z ogromnymi pokładami cierpliwości. Serio. Pimpek testował nas na miliony sposobów. Czasami mieliśmy ochotę wysłać go na jakiś czas na Księżyc (do momentu odwołania). Najgorszy czas był po moim powrocie ze szpitala. I nie chodziło o noworodka którego przyniosłam w beciku. On był obrażony. Oczywiście,że na mnie. Pięć tygodni rozłąki bez uprzedzenia? Ale że tak na poważnie? Minęło sporo czasu zanim mój pies mi wybaczył. Wcześniej na każdym kroku dawał mi odczuć, że jest na mnie zły i ma mnie mówiąc dosadnie tam gdzie Słońce nie dochodzi. Nawet nie pamiętam kiedy znów zaczął mnie szanować i respektować moje prośby.

  Mimo to zdarzały mu się często wpadki, akty wielkiego nieposłuszeństwa ( i zdarzają nadal, choć rzadko). Musieliśmy opracować strategię dwóch długich spacerów (pomimo wolnego wybiegu na działce). Jeśli jednego spaceru nie było z powodu siły wyższej lub spacer nie był odpowiednio długi to... tak...zgadza się - zgadliście. Totalna demolka. Był taki czas, że już pod skórą wyczuwałam, że Pimpka nosi w środku i szuka zaczepki po sposobie chodzenia i wybijania odpowiedniego taktu paznokciami na podłodze. Brrr... Wiedziałam, że nadciągają kłopoty. Duże kłopoty.

  Zmądrzał po skończeniu roku (co miało miejsce 24 sierpnia 2017). Wcześniej był często jak beton. Dosłownie. Mało co do niego docierało a akty nieposłuszeństwa były standardem. Jeszcze bardziej zmądrzał po chorobie. Nic poważnego, ale trzeba było kilka razy odwiedzić weterynarza i podawać mu leki. Było to zauważalne z dnia na dzień (nie tylko przez nas). Być może dotarło do niego, że bardzo o niego dbamy i robimy wszystko żeby wyzdrowiał. Nakrywaliśmy go kołdrą gdy cały dygotał z zimna, głaskaliśmy i podawaliśmy wodę na ręce żeby wypił choć parę kropel. Czuwaliśmy w nocy.

  Jaki jest teraz? Mądry i spokojniejszy. Wie kiedy może pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa a kiedy należy pohamować swój entuzjazm. Uwielbia nasze dzieci a one jego (w stosunku do nich jest bardzo delikatny). Nie ma lepszego kompana do zabawy i tulenia. Potrafi położyć się na macie razem z Jagódką i Basią pośród zabawek. Nie przeszkadza mu tarmoszenie, wręcz sam się o nie dopomina.

  Czy zdecydowalibyśmy się kolejny raz na tę rasę? Gdybyście mnie spytali o to jeszcze kilka miesięcy temu odpowiedziałabym zdecydowane NIE. A nawet : uciekaj jak najdalej i wybierz coś co nie skacze na metr wysokości (a może więcej?) Mając aktualną wiedzę z wielkim uczuciem w sercu mogę Wam powiedzieć - ależ oczywiście. Tylko jack russell terrier wchodzi w grę. Nie chcę nawet sobie wyobrażać,że kiedyś przyjdzie taki dzień, gdy go zabraknie. On jest częścią naszej rodziny. Myślę, że czuje się u nas kochany i bezpieczny, bo często okazuje nam swoje uczucia. Cierpi kiedy musi zostać sam. A my? A my kochamy go bardzo, bardzo mocno!

  Ta rasa to tak naprawdę inny stan umysłu. Inny wymiar wręcz. Właściciele jacków będą wiedzieli o co chodzi. I tak naprawdę nie wiem czy to my wybraliśmy Pimpka czy to Pimpek wybrał nas. Zresztą już samo imię mówi samo za siebie. Znacie jakiegoś psa o tym imieniu? Dla przypomnienia nadmienię tylko,że wybierała je Basia. Niestety nie dało się jej przekonać do zmiany za żadne skarby świata.


Pisałam Wam, że stał się spokojniejszy tak? No to dziś pokazał na co go stać...

Mój tato śmieje się, że on jest szybszy od światła..

P.S. Wszystkie zdjęcia naszego Pomponiusza wykonał mój "M";)
 





wtorek, 16 stycznia 2018

Postanowienia noworoczne


  Ahoj! Na większości blogów czytam wpisy dotyczące postanowień noworocznych, a właściwie ich braku. O tym,że kiedyś były ale teraz ich nie ma. U mnie przeczytacie natomiast coś zupełnie innego. Napiszę Wam, że kiedyś postanowień nie było a od jakiegoś czasu są;)
  Wiecie, nie jestem typem osoby, które biją się w pierś przed każdym nowym rokiem, miesiącem czy tygodniem. "Strategia na już, natychmiast" u mnie nie działa. Zmiany wprowadzam powoli. Badam, obserwuję, testuję. Nie robię nic na wariata, choć ja niby z tych w "gorącej wodzie kąpanych". Jednak jak już sobie coś postanowię tak naprawdę na SERIO, w zgodzie z własnym "JA", przemielę to przez maszynkę własnego EGO, to potrafię naprawdę się postarać i dojść do wyznaczonego celu. Taki już skomplikowany ze mnie człek, a w zasadzie kobieta.
  I tak od jakiegoś czasu wprowadzam zmiany w mojej kuchni. Niektóre wyszły same z siebie z powodu braku czasu (np. rezygnacja z ziemniaków - nie miałam czasu ich obierać), jednak większość mimo wszystko była i jest świadomym wyborem. Zagościły wszelkiej maści kasze, ryż, zdrowe mąki i makarony. Czy jestem na diecie? Nie. Nigdy nie byłam i raczej nie zamierzam. Świadome i zdrowe odżywianie - TAK!
  Już kiedyś Wam pisałam o moich ćwiczeniach i powrocie do formy po drugiej ciąży. Lekko nie ma. Jakiś czas temu przekroczyłam magiczną granicę i skończyłam przygodę bycia szaloną dwudziestką. Starałam się ćwiczyć regularnie, jednak moja Jadzia z tych nie odpuszczających mamusi jest. W pewnym momencie musiałam trochę spasować. Pobudki co kilkanaście minut na cyca, ząbkowanie, jakaś infekcja...brak snu...
  W mojej miejscowości nie ma klubu fitness. Zresztą nawet gdyby był to póki co nie mogłabym oderwać się od mojej ferajny. Dlatego postanowiłam się nie poddawać. Poprosiłam Mikołaja o dodatkowy zestaw ciężarków i piłkę do ćwiczeń. O matę, dobry stanik sportowy i lżejsze hantle zadbałam już wcześniej. Znalazłam ćwiczenia, które sprawiają mi sporą frajdę. I wiecie co? Regularnie co drugi dzień (niestety mimo szczerych chęci nie mogę częściej) ostro jadę z koksem. Trzymajcie za mnie kciuki, może kiedyś zdobędę się na odwagę i wrzucę Wam moje zdjęcia sprzed i po. Motywację mam ogromną. Robię to przede wszystkim dla siebie, ale także dla mojego kochanego męża i moich dzieci - żeby być zdrową i aktywną mamuśką, co ma dużo siły by móc bez zadyszki biegać za swoimi pociechami;)
  Każda drobna, pozytywna zmiana podjęta poprzez moje świadome działanie i wysiłek sprawia ,że jeszcze bardziej mi się chce;) I tego się trzymam. Do następnego!
P.S 1. Kilka dni po nowym roku usłyszałam w pełni świadome "mama" wypowiedziane przez moją drugą córeczkę. Ten dźwięk jest jak miód na me serce.
P.S. 2 Mamy już dwa pierwsze zęby (dolne jedynki). Medal należy się Jagódce, bo strasznie ciężko to wszystko przechodziła (do dobra, mi też).
P.S. 3 Wczoraj z Basią byłyśmy u fryzjera gdzie obie przeszłyśmy  metamorfozę. Zostawiłyśmy sporą część naszych kręconych blond pukli. Coś w stylu "nowy rok, nowa ty";)))
P.S. 4 W tym roku mam ogromną ambicję pisania regularnie;)
 Zeszyt kupiony przez mojego "M" ;) Specjalna dedykacja;P

środa, 13 grudnia 2017

Święta Bożego Narodzenia

 

  Moi Kochani nie wiem jak Wy, ale ja już czuję święta... Może 
dlatego, że te będą tak bardzo wyjątkowe, bo w powiększonym gronie? Cieszę się na nie jak dziecko... Obiecałam sobie, że w tym roku nie kupuję żadnych ozdób, tylko wszystko przygotowuję sama (no, z pomocą Basi oczywiście). Chcę aby było klimatycznie i przytulnie. Po naszemu. Dlatego obmyślałam strategię działania a w mojej głowie co rusz pojawiają się nowe pomysły... Święta Bożego Narodzenia to dla mnie czas wyjątkowy i magiczny. Jak wiecie jestem bardzo sentymentalna i zawsze o tej porze roku wspominam czasy gdy byłam małą dziewczynką.
Gdy pomagałam w robieniu sałatki czy pieczeniu ciasta lub gdy doprowadzałyśmy z siostrami i kuzynką babcię do szewskiej pasji wkładając jej paluchy prosto do garnka (oczywiście nie zawsze czyste). W tym czasie skupiam się na moich bliskich jeszcze intensywniej niż zwykle. Dlatego moje myśli krążą teraz wokół babci, której bardzo mi brakuje... Która sprawiła, że święta wspominam jako coś magicznego i wyniosłego. I staram się przekazywać tę pałeczkę dalej. Wiecie, ile ja się napracowałam, żeby moje naleśniki czy racuchy smakowały choć w połowie tak jak jej?
 Chyba każdy z nas tak ma, że gdy poczuje konkretny zapach i zamknie oczy to przeniesie się choć na chwilę do miejsca gdzie było słychać śmiechy, a w powietrzu unosił się smak zupy grzybowej, czerwonego barszczu.... no właśnie... smak dzieciństwa, beztroski... Ja tak mam, pewnie większość ludzi także. Podobnie mam gdy słyszę dany utwór muzyczny. W momencie mogę poczuć się lepiej lub bardziej zdołowana. 
 Wracając jednak do babci, ta powiadała, że święta przygotowuje się tak naprawdę w większości dla dzieci. "To dla ich uśmiechu i radości. Starszy człowiek nie potrzebuje już wiele". Kiedyś nie pojmowałam jej słów. Dziś rozumiem je lepiej niż kiedykolwiek.

  Dlatego podczas przygotowania do świąt życzę Wam niczym autor mojej ukochanej książki, żeby pamiętać o tym swoim wewnętrznym dziecku, które każdy z nas nosi w sobie. Pozwólcie mu choć na chwilę dać ponieść się radości. Olejcie wszystkie MUSZĘ/WYPADA/ NIE WYPADA/  lub CO POWIEDZĄ INNI.

"Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich pamięta o tym." Mały Książę, Antoine de Saint- Exupery. 





Choinka zrobiona przez Basię w zerówce.











 W tym roku postawiłam na drewniane ozdoby. Robiłam je chyba półtora miesiąca z przerwami, jednak nie żałuję;)



sobota, 14 października 2017

Jesiennie

   

  Pogoda nas ostatnio nie rozpieszcza... Generalnie stworzyłam sobie nawet teorię (taką wiecie, na własny użytek), iż albo generalnie jest do bani albo zwyczajnie w innych rejonach kraju jest super, tylko w naszym nie. Jednak rzeka mocno wylała, więc chyba nasza "polska złota" poszła sobie do lasu na grzyby. Mimo to, postanowiłam uchwycić jej choć trochę na zdjęciach. Tak dla lepszego samopoczucia. Mimo deszczu, wiatru i ponurych dni lubię tę naszą jesień - zaraz powiem Wam dlaczego. 

  Niektórzy (chyba znaczna większość osób z którymi przyszło mi rozmawiać na ten temat) na samą myśl o jesieni popadają w przygnębienie i czują dreszcze. Nie mogę powiedzieć, że to moja ulubiona pora roku, bo kocham wszystkie cztery, ale jakoś czuję do niej ogromy sentyment...


Za kolorowe liście.
Za krótkie wieczory.
Za mgłę i fakt, że ziemia pachnie już tak "inaczej".
Za to, że po deszczu nic tak wybornie nie smakuje jak gorąca herbata czy ciepła, aromatyczna zupa.
Za kapanie deszczu o szyby...Płyty winylowe z ukochaną muzyką są jak najbardziej na czasie.
Za to, że pies częściej ogrzewa twoje nogi i więcej się przytula.
Za długie rozmowy z moim "M".
Za kasztany, żołędzie i możliwość buszowania w liściach.
Za ogniska i pieczone ziemniaki.
Za grzybobrania.
Za przygotowywania do Świąt Bożego Narodzenia.

Za smak dyni.

Ponadto nowa pora roku przyniosła pewne zmiany. Nie tylko w naszym otoczeniu i w naszym domu ale także takie większe i wewnętrzne, bo:

- Tydzień temu odbył się chrzest Jagódki, więc było to duże wydarzenie dla naszej rodziny. Bałam się, jak moja mała zniesie mszę, przecież to taka maruda...ale ale... moje dziecko pozytywnie mnie zaskoczyło (chyba zresztą nas wszystkich). Chcę tylko jeszcze napomknąć, że dla proboszcza parafii należą się wielkie brawa, gdyż udostępnia rodzicom na czas mszy osobny pokoik gdzie można zająć się maluszkiem. Wiedziałam,że Jagoda przed uroczystością mało zjadła, więc na początku mszy usiadłam sobie wygodnie na kanapie w owym pokoju i zaczęłam po prostu karmić moją córeczkę. A ta, uspokoiła się przy piersi mamy i resztę mszy spokojnie przespała na rękach u taty. Można? Można.

- Czy tylko mi dynia kojarzy się z jesienią? Nie? Gdy zobaczyłam taką ogromną dynię u moich rodziców postanowiłam,że zrobię po raz pierwszy w swoim życiu dżem. Nie chciałam, żeby się ta piękna i dorodna dynia zmarnowała (to po pierwsze) a po drugie chyba poczułam prawdziwy instynkt Matki Polki. Mój mąż przyszedł mi z odsieczą i pomógł z większością prac przy tartce. Ja dzielnie robiłam całą resztę(pomiędzy karmieniami i milionem pobudek Jadzi, bo cała akcja rozgrywała się nocą oczywiście). Byłam z siebie bardzo dumna!!! Zresztą jestem do tej pory. Myślę, że to taki mały kamień milowy w moim życiu (możecie się z tego śmiać, ale tak właśnie to odbieram).

 - Od trzech tygodni rozpoczęłam przygodę z treningami siłowymi dla kobiet i już zauważam pierwsze subtelne efekty. Chyba wreszcie znalazłam ćwiczenia dla siebie. Tak na serio, bo coraz bardziej się w nie wkręcam. Nie ma u mnie tragedii, bo w ciąży przytyłam książkowo, ale wewnętrznie czuję, że to ten czas. Mój czas, kiedy chcę coś zmienić w swoim wyglądzie i robić coś tylko dla siebie. Dobry egoizm nie jest zły;)

A Wy za co lubicie jesień? Jeśli lubicie...


P.S. Kolejne posty będą już typowo wnętrzarskie, bo trochę się pozmieniało w moim domu wraz z nową porą roku. Aaaaa...no i będzie trochę DIY:)









wtorek, 26 września 2017

Koniec lata

   

  Oj długo mnie tu nie było... Pewnie domyślacie się z jakiego powodu ostatnio rzadko tu zaglądam. Regularnie czytam Wasze blogi, jednak na komentowanie często brakuje mi czasu - za co Was serdecznie przepraszam. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się nadrobić zaległości. Jak już pisałam Wam jakiś czas temu, moja druga córeczka okazała się egzemplarzem wysoce (mega? giga? hiper???) absorbującym. Mimo skończenia czterech miesięcy i zapewnień "doświadczonych" w tym temacie bardziej ode mnie nic w tej kwestii się nie zmieniło i nie ustabilizowało. Jedyna czynność, która jest u nas w domu o stałej porze, to kąpiel proszę państwa. Wszystko inne jest jedną, wielką niespodzianką. Wiecie, ja nie zdawałam sobie sprawy, że są niemowlęta, które prawie nie potrzebują snu, a gdy już zasną są wręcz prawie całkowicie "nieodkładalne". Myślałam, że to jedna, wielka ściema! 

  O ironio losu... Jeżeli moje dziecko prześpi ciągiem 15 minut w wózku (a nie na mnie) jest dla mnie ogromnym sukcesem i powodem do szczęścia. Wiecie ile czynności można zrobić w 15 lub 20 minut? Oj, bardzo, bardzo dużo (i nie mam na myśli picia zimnej kawy). Można powiesić pranie, wstawić kolejne, zrobić jakąś tam część obiadu, odkurzyć z grubsza dom i umyć podłogę. A na koniec wskoczyć jeszcze na dosłownie pół minuty pod prysznic (trudno się nie spocić;). Świetnym rozwiązaniem jest dla mnie chusta, bo zwyczajnie Jagódka już załapała o co w tym wszystkim chodzi, więc siedzi w niej coraz chętniej (szczególnie na dworze). Bez tego prostego wynalazku byłoby mi cholernie ciężko. Każdego dnia zresztą dziękuję, że ktoś wymyślił pralki, odkurzacze, suszarki, piekarniki czy ciepłą wodę w kranie...
  
   Mimo trudności i ogólnego przemęczenia jestem szczęśliwa. Czuję, że żyję (dosłownie i w przenośni) o czym przypominają mi każdego dnia moje córeczki i nasz pies, którego czasem (ale coraz rzadziej) mam ochotę wysłać na Księżyc. Kocham to moje macierzyństwo obfitujące w całą paletę uczuć (tych pięknych i tych trochę mniej fajnych). Wiecie co mnie najbardziej rozczula? Gdy Basia opowiada młodszej siostrze swoje historie, a ta słucha z zaciekawieniem. Albo jak Baśka całuje i głaszcze Jagodę, a ta ciągnie ją za włosy. Wtedy wiemy z moim mężem,że najpiękniejsze co mogliśmy dać naszym dzieciom, to siebie nawzajem. 

  Lubicie spontany? U nas tylko one wchodzą w grę. Dlatego ostatnio długo się nie zastanawialiśmy, tylko korzystaliśmy z pięknej pogody. Nie wiedzieliśmy,że tak urokliwe miejsce jest zaledwie 5 minut drogi samochodem od naszego domu. Najciemniej pod latarnią, prawda? Wszyscy zgodnie postanowiliśmy,że będziemy tam częściej zaglądać (Basia już zapowiedziała, że zabiera kalosze). Zostawiam Was teraz ze zdjęciami i mam nadzieję do zobaczenia już wkrótce (szykują się zmiany w naszym domu:)))














piątek, 25 sierpnia 2017

Instax mini 9, czyli fotografia natychmiastowa


    Wielu z Was pamięta zapewne aparaty typu Polaroid w których to zdjęcie wyjeżdżało zaraz po jego zrobieniu (osobiście mam w swoim albumie jedno, jedyne zdjęcie tego typu). W dzisiejszych czasach aparaty cyfrowe zrewolucjonizowały podejście do fotografii tak w ogóle. Można w jednej chwili zrobić mnóstwo ujęć, upiększyć je i wysłać jednym kliknięciem do wielu osób. Dlatego myślę, że w erze fotografii cyfrowej aparaty typu Polaroid dostały mocno po tyłku. Wolimy robić dużo zdjęć, niekoniecznie dobrych z możliwością cyfrowej obróbki. Takich, które  możemy szybko wrzucić na Instagrama czy Facebooka. Fotkami z Instaxa nie będziesz mógł się pochwalić na portalach społecznościowych i nie dostaniesz za nie setki lajków. Baa...nie dostaniesz nawet tego jedynego, honorowego lajka;)

 Prawda jest taka (przyznaję się bez bicia), że rzadko wywołuję zdjęcia zrobione cyfrówką. Niektóre zalegają latami na dysku. Część z nich NIGDY nie zostanie wywołana, bo się do tego zwyczajnie nie nadaje.
Gdy zobaczyłam Instaxa 8 zakochałam się w nim bez pamięci. Można zatem rzec, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Dlatego gdy urodziłam drugą córeczkę wiedziałam,że będę chciała na bieżąco uzupełniać jej pamiętnik, tak jak robiłam to z Basią. Takie natychmiastowe zdjęcia byłyby idealne, prawda? Mój mąż wiedział o moim marzeniu, więc na 8 rocznicę ślubu kupił mi Polaroida, ale Instaxa mini 9. Czym się różni od topowej 8?


- posiada specjalne lusterko zamieszczone przy obiektywie do robienia zdjęć typu "selfie"
- dołożyli soczewkę, która pozwala na robienie zdjęć typu makro z odległości 35-50 cm, gdzie przy 8 najmniejsza odległość to 60 cm. Choć osobiście uważam,że powiedzenie "TYPU MAKRO" to trochę na wyrost.
- grubsza i bardziej dizajnerska smycz
- pięć ciekawych kolorów do wyboru: limonkowy, flamingowy róż, kobaltowy, zimny błękit i przydymiona biel.


  Zrobiłam już trochę zdjęć tym aparatem i powiem Wam szczerze, że robi całkiem niezłe zdjęcia. Oczywiście nie spodziewajcie się cudów, ale jak na takiego malucha jestem mile zaskoczona;)Dzięki niemu będę mogla na bieżąco i bez poczucia odkładania czegoś na później łamane na nigdy uzupełniać zeszyty Basi i Jagody. Jak dla mnie ogromnym plusem jest to,że w Polsce dostępnych jest coraz więcej gadżetów do Instaxów. Wielkość zdjęć tego małego Polaroida to kształt karty kredytowej. Zdjęcia są niewielkie ale za to dobrej jakości i jedyne w swoim rodzaju. Nasz aparat póki co robi spore zamieszanie w rodzinie, bo wszyscy chą mieć zdjęcia naszych córeczek (babcie, nasze siostry) i móc schować je sobie do portfela. Myślę także, że dodatkową przewagą Instaxa nad cyfrówkami czy aparatami analogowymi jest to,że jesteśmy posiadaczami tego jednego, jedynego i niepowtarzalnego zdjęcia - co w przypadku analogowców już jest nieaktualne, bo oryginał zawsze ale to zawsze zostaje przecież na kliszy i można zrobić sobie odbitki. 


OK, to były plusy, a co z minusami? Znajdą się i te.


  Do minusów Instaxa należy na pewno jego koszt - i nie chodzi mi o cenę aparatu (bo ta jest w okolicy 350 zł) ale o koszt wkładów. W jednym pudełku jest ich 10, a całość oscyluje w okolicy 30 zł. Dlatego dość dobrą cechą charakteru w tym przypadku okaże się nasza wstrzemięźliwość. Nie pstrykasz fotek jak szalony, tylko starasz się z głową zrobić jakieś konkretne ujęcie. Ponadto mi osobiście przeszkadza dość malutki wizjer, który znajduje się w prawym, górnym narożniku. Można go dość łatwo przysłonić palcem, tym bardziej,że blisko znajduje się spust migawki. Trzeba uważać.


  Mój mąż śmieje się, że w domu znajduje się bardzo dobra, ciężka lustrzanka z wymiennymi obiektywami i "małpka" z górnej półki kupiona z powodu ciężkości pierwszego aparatu. No i teraz dołączył mój Instax mini 9, który jakby na to nie spojrzeć nie dorasta do pięt poprzednikom. Co bajer, to bajer;) Lubię go, tym bardziej,że z wypiekami na twarzy czekam na wywołanie każdego ujęcia. A Wy mieliście do czynienia z nowymi Polaroidami? Lubicie?


P. S. Wpis nie jest sponsorowany.