Jakieś dwa tygodnie temu miałam przyjemność odwiedzić Wrocław. Był to zupełnie spontaniczny wypad. Jeszcze w nocy nie wiedzieliśmy czy aby na pewno pojedziemy. Mój kochany mąż wybierał się na szkolenie protetyczne i początkowo chciał jechać pociągiem. Jednak gdy okazało się, że podróż z przesiadką zajmie mu sporo czasu (wyjazd o 3.49) był zwyczajnie przerażony i zniechęcony. Szybko podjął decyzję, że jedzie jednak autem, bo czas podróży został przeliczony na niecałe 3 godziny;) A że wcześniej załatwiłam sobie wolne w pracy na ten dzień (nie miałam opieki nad małą) stwierdziłyśmy z Baśką, że tata nie pojedzie sam, tylko jedziemy w trójkę;) I tak oto całkowicie przypadkiem i "na doczepkę"wybraliśmy się do przepięknego Wrocławia! Nie muszę mówić, że szanowny małżonek z chęcią poszedłby z nami zwiedzać miasto, ale musiał grzecznie siedzieć na kursie i się doszkalać. Oczywiście jego serce tonęło w żalu (no dobra, nasze trochę też, że nie ma go z nami) ale i tak było super! Wybrałyśmy się z małą do ZOO i Afrykarium. Aura za oknem była mało sprzyjająca (deszcz i wiatr) ale dzielnie dawałyśmy radę;) Oczywiście czujemy spory niedosyt (chcemy zwiedzić jeszcze wiele miejsc, między innymi Muzeum Wody), nie wspominając, że tato dołączył do nas dopiero na późny obiad. Baśka chce mu osobiście pokazać okazy w Afrykarium i odegrać małą rolę bycia przewodnikiem...
Znów zapowiadał się nam ciekawy wypad do Ustki, ale rozłożyło naszą trójkę choróbsko (a tak dzielnie trzymałyśmy się przez całą jesień i zimę) i właśnie dziś podjęliśmy decyzję, że nad morze nie jedziemy... Trochę żal, ale mam nadzieję, że będzie w tym roku jeszcze sporo okazji na wspólny wypad. Choć kto wie, czujemy się już trochę lepiej, więc może w nocy nas coś jednak najdzie i powiemy, że jednak zabieramy nasze manaty nad morze... A teraz trochę niewyraźnych kadrów z Afrykarium...
sobota, 30 kwietnia 2016
czwartek, 14 kwietnia 2016
Kuchennie
Witajcie! Dziś przychodzę do Was ze spóźnionym kuchennym postem. Nie bądźcie źli, zwyczajnie po przeprowadzce wcale nie zwolniliśmy tempa, bo ciągle jest mnóstwo rzeczy do zrobienia i załatwienia. Nie mam zamiaru jednak Wam biadolić jak to mam źle, bo wcale nie mam. Lubię żyć intensywnie, czasem tylko niektóre sfery życia dostają małym rykoszetem;-) Dlatego zgodnie z obietnicą przychodzę z małą porcją zdjęć mojej kuchni. Z założenia miała być miejscem ciepłym i przytulnym. Twierdzę w 100 % że udało nam się uzyskać efekt. Często słyszymy to od gości, ale tak naprawdę wcale nie zależało nam na gościach i ich zdaniu. Chodziło nam o nas i o atmosferę.
Od momentu kiedy mogłam zacząć działać przy garach spełniam się jako kobieta! Tak, lubię moje miejsce w kuchni;) I nie chodzi mi o bycie kurą domową na etacie spełniającą kulinarne zachcianki domowników. Ja zwyczajnie lubię (baaa...uwielbiam) gotować, piec, pitrasić czy jak to tam jeszcze nazwać. Kocham wkładać w potrawy całe swoje serducho i z miłością podawać je domownikom. I niech się oburzają feministki, że jest to taki sztandarowy, zamykający kobiety podział ról. Może być jaki chce;) Oczywiście nie zamierzam nikogo urazić i chcę to podkreślić kilka razy (lubię dzielić się domowymi obowiązkami, lubię kiedy to szanowny małżonek coś ugotuje na obiad), jednak bez możliwości gotowania nie spełniałabym się jako kobieta, mama i żona oczywiście!
Kuchennego bakcyla przekazała mi moja kochana babcia, która często piekła razem ze swoimi wnukami. Razem z kuzynką nie mogłyśmy się doczekać kiedy nastąpi TEN moment, gdy babcia zgodzi się na wylizywanie garnka z masy, da trochę pomieszać czy w tajemnicy przed mamą pozwoli nam zjeść jeszcze ciepłe ciasto. Tak zupełnie na marginesie - zawsze miały nas boleć brzuchy i jakoś nigdy nie bolały;)) Dlatego większość posiłków, jeśli oczywiście Baśka ma chęć robimy razem. Widzę jak się cieszy, że może pomóc, pyta się czy smakowało...Bo te chwile były dla mnie bardzo ważne i mam cichuteńką wręcz nadzieję, że są choć w połowie takie dla mojej córeczki.
W mojej kuchni powstało przez pierwszy miesiąc już sporo smakowitych wypieków (niektóre musiałam na prośbę małej czy męża powtarzać). I nie zamierzam przestawać;-) Już obmyślam co upitrasić na obiad w sobotę... No dobra, już Was nie zamęczam moim gadaniem, przechodzę w końcu do tych obiecanych zdjęć.
Na początku duże okno mi trochę przeszkadzało, jednak tylko do czasu! Teraz widzę jego same plusy - jak możliwość bezpośredniego wyjścia z kuchni na taras podczas przyjęć w ogrodzie.
Już kiedyś wspominałam o naklejce magnetycznej na lodówce. Świetnie się u nas sprawdza, nie niszczy sprzętu, bo w każdym momencie można ją usunąć bez najmniejszego problemu. Genialnie wręcz wpasowała się w miętowo - waniliowe tło naszej kuchni.
No i można nadal wykorzystywać lodówkę jako nośnik informacji, czy ważnych rysunków Baśki;-)
Sama się do siebie śmieję, bo to zdjęcie mogłoby posłużyć do reklamy majonezu...
Blogowa znajoma z "Nasze miejsce na ziemi" zainspirowała mnie do wypróbowania jej przepisu na bananowe babeczki. Tak jak pisała wyszły genialne, mięciutki i mokre jednocześnie. Szybko zostały zjedzone;) Dziękuję za przepis;-)
Od momentu kiedy mogłam zacząć działać przy garach spełniam się jako kobieta! Tak, lubię moje miejsce w kuchni;) I nie chodzi mi o bycie kurą domową na etacie spełniającą kulinarne zachcianki domowników. Ja zwyczajnie lubię (baaa...uwielbiam) gotować, piec, pitrasić czy jak to tam jeszcze nazwać. Kocham wkładać w potrawy całe swoje serducho i z miłością podawać je domownikom. I niech się oburzają feministki, że jest to taki sztandarowy, zamykający kobiety podział ról. Może być jaki chce;) Oczywiście nie zamierzam nikogo urazić i chcę to podkreślić kilka razy (lubię dzielić się domowymi obowiązkami, lubię kiedy to szanowny małżonek coś ugotuje na obiad), jednak bez możliwości gotowania nie spełniałabym się jako kobieta, mama i żona oczywiście!
Kuchennego bakcyla przekazała mi moja kochana babcia, która często piekła razem ze swoimi wnukami. Razem z kuzynką nie mogłyśmy się doczekać kiedy nastąpi TEN moment, gdy babcia zgodzi się na wylizywanie garnka z masy, da trochę pomieszać czy w tajemnicy przed mamą pozwoli nam zjeść jeszcze ciepłe ciasto. Tak zupełnie na marginesie - zawsze miały nas boleć brzuchy i jakoś nigdy nie bolały;)) Dlatego większość posiłków, jeśli oczywiście Baśka ma chęć robimy razem. Widzę jak się cieszy, że może pomóc, pyta się czy smakowało...Bo te chwile były dla mnie bardzo ważne i mam cichuteńką wręcz nadzieję, że są choć w połowie takie dla mojej córeczki.
W mojej kuchni powstało przez pierwszy miesiąc już sporo smakowitych wypieków (niektóre musiałam na prośbę małej czy męża powtarzać). I nie zamierzam przestawać;-) Już obmyślam co upitrasić na obiad w sobotę... No dobra, już Was nie zamęczam moim gadaniem, przechodzę w końcu do tych obiecanych zdjęć.
Na początku duże okno mi trochę przeszkadzało, jednak tylko do czasu! Teraz widzę jego same plusy - jak możliwość bezpośredniego wyjścia z kuchni na taras podczas przyjęć w ogrodzie.
Już kiedyś wspominałam o naklejce magnetycznej na lodówce. Świetnie się u nas sprawdza, nie niszczy sprzętu, bo w każdym momencie można ją usunąć bez najmniejszego problemu. Genialnie wręcz wpasowała się w miętowo - waniliowe tło naszej kuchni.
No i można nadal wykorzystywać lodówkę jako nośnik informacji, czy ważnych rysunków Baśki;-)
Sama się do siebie śmieję, bo to zdjęcie mogłoby posłużyć do reklamy majonezu...
Blogowa znajoma z "Nasze miejsce na ziemi" zainspirowała mnie do wypróbowania jej przepisu na bananowe babeczki. Tak jak pisała wyszły genialne, mięciutki i mokre jednocześnie. Szybko zostały zjedzone;) Dziękuję za przepis;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)