Pokazywanie postów oznaczonych etykietą diy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą diy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 grudnia 2017

Kalendarz adwentowy


   Minął ponad miesiąc od mojego ostatniego wpisu. I to nie dlatego,że ja taka leniwa jestem, o nie... Matka Polka ze mnie totalna. Przerobiłam w ostatnim czasie infekcję u moich dziewczyn, moją a nawet chorobę naszego psa. Na szczęście jest już całkiem okay, choć moja Jagódka to prawdziwy mleczny ssak, co to nie odpuszcza mamie nawet na pięć minut. Po takim maratonie nocnego karmienia, a w zasadzie "ciumkania" czuję się jak zombie. Wyglądam jak zombie. I nawet myślę już z lekkim, jakby to powiedzieć opóźnieniem.
No dobra, ale ja nie chciałam się Wam żalić, tylko delikatnie wytłumaczyć swoją absencję. Ludzie, wreszcie dorwałam się do klawiatury i gdyby nie to,że jest prawie północ to mogłabym wrzeszczeć z radości na całe gardło!
Wiecie... w ostatnim czasie jestem bardzo rozdarta... Bo fizycznie nie mogę wyżywać się rękodzielniczo a nosi mnie jak diabli. Moje styki w głowie wariują, co chwilę wpada mi do tej przemęczonej głowy jakiś genialny pomysł na diy a tu lipa... Moja Jadzia ma czas i zarezerwowała sobie mamę tylko dla siebie. 


Jednak do brzegu.


  To, że zrobię w tym roku kalendarz adwentowy wiedziałam już bodajże w lipcu. Już wtedy moje trybiki w głowie chodziły i jarały się, co by tu ciekawego wysmyczyć... Było kilka opcji. Wiadomo jak to u mnie z czasem jest... dzieciaki pochłaniają go w większości, ale mimo to mam swój pierwszy w życiu własnoręcznie wykonany kalendarz!!! Mam nadzieję, że odkrywanie go przyniesie sporo frajdy i wywoła uśmiech i że Basia nie będzie męczyć mnie o możliwość zaglądania do niego z wyprzedzeniem... Teoretycznie ustaliłyśmy reguły gry. Mam nadzieję, że będzie się ich trzymać w praktyce, bo jest już dużą i mądrą dziewczynką;)
Robienie kalendarza sprawiło mi sporo frajdy i już teraz wiem,że będę starała się robić go co roku. Może powstanie jakaś mała tradycja? Naprawdę, to kupa dobrej zabawy! Nie tylko z jego tworzeniem, ale również z jego odkrywaniem. A fakt, że włożyłam w niego sporą dawkę serca i siebie sprawia, że jest wyjątkowy. Gorąco polecam Wam takie przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, bo dzięki temu ten czas jest jeszcze bardziej wyjątkowy i magiczny.




Przypinki i kilka ozdób kupiłam w sklepie  Mysi Ogonek








 Proste torebki z papierowymi serwetkami. Całość spakowana do skrzynki z odzysku po mandarynkach. Miało być ekologicznie i kolorowo;)

 To czego aktualnie u nas w domu słuchamy. Czekamy jeszcze na przesyłkę z płytą Franka Sinatry ze świątecznymi przebojami. 

Kilka dni temu obchodziliśmy z moim mężem naszą małą rocznicę. Stuknęło nam już sporo na liczniku od momentu gdy mój "M" wysłał do mnie najważniejszą w życiu wiadomość;) Kiedyś wspomniałam mu,że podobają mi się makramy i makatki a on sprawił mi zimową makramę w prezencie....Już kilka razy o tym pisałam,ale napisze jeszcze raz - mam najlepszego męża ever!

poniedziałek, 13 marca 2017

Butelkowy recykling, czyli kicz kontrolowany;)




  Kiedy w moim domu robi się trochę nudno (czytaj jest zbyt "idealnie") nachodzi mnie czas na refleksję. Nie lubię żyć pod linijkę, o nieeee! Do minimalistki mi daleko, ale z zagracaniem wnętrz też nie mam nic wspólnego. Znaczy się umywam od tego ręce, zwyczajnie duszę się wtedy. No ale ja dziś chciałam o kiczu we wnętrzach wtrącić swoje trzy grosze. Słowo to było niegdyś używane tylko w odniesieniu do malarstwa, w dodatku tylko w tym mniej fajnym znaczeniu. Z biegiem czasu zaczęło obejmować nie tylko tandetne płótna, ale i inne gałęzie sztuki. I tak w pewnym momencie kicz dotarł do architektury (pewnie kojarzycie niektóre "koszmarki" budowlane)i wnętrza. 

  Istnieje też coś takiego jak kicz zamierzony, który Susan Sontag w swoim eseju nazywa "Kampem". Nie wiem czy Wy lubicie kicz, ale ja zdecydowanie jestem na tak! Oczywiście nie zrozumcie mnie źle... Chodzi mi o możliwość odpowiedniego wyważenia, małej dawki humoru i dystansu do siebie i świata, którą możemy w delikatny sposób przemycić we wnętrzach.  

  Złotym pisuarom, fikuśnym, ciężkim łożom małżeńskim na małej przestrzeni mówię zdecydowane nie! Jeden krasnal w ogrodzie może wyglądać całkiem nieźle...no dobra może dwa (ja mam muchomora), jednak 30 takich "agentów" to dla mnie zbyt dużo... Granica między kiczem a dobrym smakiem jest bardzo, bardzo cienka, jednak postanowiłam zaprosić trochę kiczowatych dupereli do mojego domu. Ha! W dodatku z recyklingu!  Pewnie niektórzy z Was świetnie znają tekst : "mamooooo, nudzi mi się?". No to pokroiłam butelki, pomalowałyśmy z córą i wyszło małe ZOO. Pewnie jeszcze kilka rzeczy tego typu pojawi się w naszym domu. Baśce bardzo się zwierzaki podobają, ale szkoda, że nie widzieliście wzroku mojego "M"...Nie musiał już nic mówić;))))A potem mnie czule przytulił. Znaczy się, wiadomo wszystko....
Nosi mnie teraz na obrazki akwarelowe, które chce zrobić dla córeczek. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie...(sama jestem baaaardzo ciekawa!)











poniedziałek, 3 października 2016

Dży jak dżungla;)

   Nie planowałam tak długiej przerwy (kiedyś Wam opowiem CO, JAK i DLACZEGO), ale to będzie kiedyś. Musiałam ostro zwolnić tempo, no i że tak powiem jestem;) Zaglądałam czasem na Wasze blogi, co u Was ciekawego słychać, bo tak się składa, że mam czas na czytanie. No dobra, ale ja dziś nie o tym chciałam... Bo dziś chcę się pochwalić moją małą kwiaciarnią w salonie.  Mam taki fajny kącik, który od dłuższego czasu czekał na aranżację. Wcześniej stała tam szklarnia z Ikei, ale niestety (stety znaczy się, stety!!!) moich kwiatów zaczęło przybywać w zastraszającym tempie. Stwierdziłam zatem, że przydałoby się jakieś pięterko dla nich (wiecie, coś na wzór drapaka dla kotów). Po przeglądzie tysiąca kwietników w necie każdy miał jakieś "ALE". A ja wybredna baba mam czelność się panoszyć, mając na karku pzreszłość kwiatowo - kryminalną... To znaczy każdy z moich byłych kwiatków w byłym domu miał hodowaną kwiatową traumę, gdzie słowo "hodować" jest tu kluczowe. No, kaktusy mi padały...
   Jednak teraz dojrzałam, wraz z zakupem domu w moim mózgu najwyraźniej została odblokowana funkcja "uprawa i hodowla roślin";) Poprosiłam zatem mojego najlepszego męża na świecie żeby zrobił mi ładny kwietnik. Obiecał go zrobić, ale prosił o cierpliwość, bo ma dużo pracy i zleceń. Jak się kolejny raz w życiu okazało jestem osobą trochę w gorącej wodzie kąpaną (swoją drogą już widzę reakcję mojego męża i rodziców na słowo "trochę") i zaczęłam się niecierpliwić. Postanowiliśmy kupić drewniany kwietnik w Liroy Merlin za jedyne 49.90 (żeby nieco przyspieszyć całą akcję). Później, kiedy paczka dotarła i w końcu została złożona dumaliśmy nad naszą drabinką: czy ją malować, czy może jednak nie? A jeśli malować, to raz, czy może dwa razy?  W końcu mąż podjął męską decyzję: malujemy raz (co za szczęście, że on to powiedział, a nie ja....) Potem gdy już zamieszkały na kwietniku rośliny, powiesiliśmy na nim ozdobne żarówy i całkiem przypadkiem zrobił się fajny, ciepły klimat... Może za jakiś czas dorobię kilka kolejnych doniczek? A co, jak szaleć, to szaleć!
   Pogoda za oknem iście jesienna, deszcz stuka o szyby, żarówy na kwietniku dają delikatne światło, z adaptera sączy się głos Sinatry... I jak tu powiedzieć, że deszczowa pogoda może czasem nie być tak bardzo przyjemna? I nawet dziś nie przeszkadza mi stwierdzenie "sorry taki mamy klimat".












czwartek, 14 kwietnia 2016

Kuchennie

   Witajcie! Dziś przychodzę do Was ze spóźnionym kuchennym postem. Nie bądźcie źli, zwyczajnie po przeprowadzce wcale nie zwolniliśmy tempa, bo ciągle jest mnóstwo rzeczy do zrobienia i załatwienia. Nie mam zamiaru jednak Wam biadolić jak to mam źle, bo wcale nie mam. Lubię żyć intensywnie, czasem tylko niektóre sfery życia dostają małym rykoszetem;-) Dlatego zgodnie z obietnicą przychodzę z małą porcją zdjęć mojej kuchni. Z założenia miała być miejscem ciepłym i przytulnym. Twierdzę w 100 % że udało nam się uzyskać efekt. Często słyszymy to od gości, ale tak naprawdę wcale nie zależało nam na gościach i ich zdaniu. Chodziło nam o nas i o atmosferę.
   Od momentu kiedy mogłam zacząć działać przy garach spełniam się jako kobieta! Tak, lubię moje miejsce w kuchni;) I nie chodzi mi o bycie kurą domową na etacie spełniającą kulinarne zachcianki domowników. Ja zwyczajnie lubię (baaa...uwielbiam) gotować, piec, pitrasić czy jak to tam jeszcze nazwać. Kocham wkładać w potrawy całe swoje serducho i z miłością podawać je domownikom. I niech się oburzają feministki, że jest to taki sztandarowy, zamykający kobiety podział ról. Może być jaki chce;) Oczywiście nie zamierzam nikogo urazić i chcę to podkreślić kilka razy (lubię dzielić się domowymi obowiązkami, lubię kiedy to szanowny małżonek coś ugotuje na obiad), jednak bez możliwości gotowania nie spełniałabym się jako kobieta, mama i żona oczywiście!
   Kuchennego bakcyla przekazała mi moja kochana babcia, która często piekła razem ze swoimi wnukami. Razem z kuzynką nie mogłyśmy się doczekać kiedy nastąpi TEN moment, gdy babcia zgodzi się na wylizywanie garnka z masy, da trochę pomieszać czy w tajemnicy przed mamą pozwoli nam zjeść jeszcze ciepłe ciasto. Tak zupełnie na marginesie - zawsze miały nas boleć brzuchy i jakoś nigdy nie bolały;)) Dlatego większość posiłków, jeśli oczywiście Baśka ma chęć robimy razem. Widzę jak się cieszy, że może pomóc, pyta się czy smakowało...Bo te chwile były dla mnie bardzo ważne i mam cichuteńką wręcz nadzieję, że są choć w połowie takie dla mojej córeczki.
  W mojej kuchni powstało przez pierwszy miesiąc już sporo smakowitych wypieków (niektóre musiałam na prośbę małej czy męża powtarzać). I nie zamierzam przestawać;-) Już obmyślam co upitrasić na obiad w sobotę... No dobra, już Was nie zamęczam moim gadaniem, przechodzę w końcu do tych obiecanych zdjęć.


Na początku duże okno mi trochę przeszkadzało, jednak tylko do czasu! Teraz widzę jego same plusy - jak możliwość bezpośredniego wyjścia z kuchni na taras podczas przyjęć w ogrodzie.








 Już kiedyś wspominałam o naklejce magnetycznej na lodówce. Świetnie się u nas sprawdza, nie niszczy sprzętu, bo w każdym momencie można ją usunąć bez najmniejszego problemu. Genialnie wręcz wpasowała się w miętowo - waniliowe tło naszej kuchni.

 No i można nadal wykorzystywać lodówkę jako nośnik informacji, czy ważnych rysunków Baśki;-)





Sama się do siebie śmieję, bo to zdjęcie mogłoby posłużyć do reklamy majonezu...



Blogowa znajoma z "Nasze miejsce na ziemi" zainspirowała mnie do wypróbowania jej przepisu na bananowe babeczki. Tak jak pisała wyszły genialne, mięciutki i mokre jednocześnie. Szybko zostały zjedzone;) Dziękuję za przepis;-)