Bardzo miło spędziliśmy dzień, pogoda dopisała, miasteczko i wioska Indian okazały się dopracowane (o czym nie mogę np. do końca powiedzieć o podobnym miejscu blisko Karpacza). Na dzieci czeka sporo atrakcji: dojenie sztucznych krów z których leci "prawdziwe" mleko, szukanie złota (tu rodzice i dzieci miały prawdziwą frajdę, czasem mieliśmy z mężem wrażenie, że mamy i tatusiowie spalają się bardziej niż ich pociechy;), przejazd dyliżansem, jazda na osiołku,nie wspominając o mostach zwodzonych, placach zabaw, strzelaniu z łuków i tym podobnych. Baa...można nawet wynająć tipi i spędzić w nim nockę z rodziną i przyjaciółmi;-) Basia strasznie napaliła się na te opcję, może i nawet bym się zgodziła gdyby nie fakt, że kończył się weekend...
Muszę jeszcze wspomnieć o ciekawym sklepie z pamiątkami z którego moje dziecię nie chciało wyjść (no dobra, ja też). Basia przywiozła z wycieczki różowy kapelusz, sztuczny pazur na różowym rzemieniu (a jakże), łuk z czarnym puszkiem dla siebie i drugi dla kuzyna...Ja stałam się posiadaczką ciekawej, wyszywanej indiańskiej bransoletki. Na koniec nasza trojka strzeliła sobie pamiątkową fotę w stylu "wanted, poszukiwani żywi lub martwi", gdzie w cowboyskich kapeluszach mój mąż z córką trzymają duże pistolety... Zdjęcie, gdy znajdę dla niego odpowiednią, stylową ramkę oczywiście zawiśnie na honorowym miejscu w naszym domu. I tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejsze opowieści, myślę że w najbliższym czasie pojawi się jeszcze kilka recenzji miejsc dla dzieci w bliższej i dalszej okolicy;) Do następnego!
Traper z krwi i kości. właściwy człowiek na właściwym miejscu... Każdemu poświęcił swój czas i szacunek.