poniedziałek, 13 marca 2017

Butelkowy recykling, czyli kicz kontrolowany;)




  Kiedy w moim domu robi się trochę nudno (czytaj jest zbyt "idealnie") nachodzi mnie czas na refleksję. Nie lubię żyć pod linijkę, o nieeee! Do minimalistki mi daleko, ale z zagracaniem wnętrz też nie mam nic wspólnego. Znaczy się umywam od tego ręce, zwyczajnie duszę się wtedy. No ale ja dziś chciałam o kiczu we wnętrzach wtrącić swoje trzy grosze. Słowo to było niegdyś używane tylko w odniesieniu do malarstwa, w dodatku tylko w tym mniej fajnym znaczeniu. Z biegiem czasu zaczęło obejmować nie tylko tandetne płótna, ale i inne gałęzie sztuki. I tak w pewnym momencie kicz dotarł do architektury (pewnie kojarzycie niektóre "koszmarki" budowlane)i wnętrza. 

  Istnieje też coś takiego jak kicz zamierzony, który Susan Sontag w swoim eseju nazywa "Kampem". Nie wiem czy Wy lubicie kicz, ale ja zdecydowanie jestem na tak! Oczywiście nie zrozumcie mnie źle... Chodzi mi o możliwość odpowiedniego wyważenia, małej dawki humoru i dystansu do siebie i świata, którą możemy w delikatny sposób przemycić we wnętrzach.  

  Złotym pisuarom, fikuśnym, ciężkim łożom małżeńskim na małej przestrzeni mówię zdecydowane nie! Jeden krasnal w ogrodzie może wyglądać całkiem nieźle...no dobra może dwa (ja mam muchomora), jednak 30 takich "agentów" to dla mnie zbyt dużo... Granica między kiczem a dobrym smakiem jest bardzo, bardzo cienka, jednak postanowiłam zaprosić trochę kiczowatych dupereli do mojego domu. Ha! W dodatku z recyklingu!  Pewnie niektórzy z Was świetnie znają tekst : "mamooooo, nudzi mi się?". No to pokroiłam butelki, pomalowałyśmy z córą i wyszło małe ZOO. Pewnie jeszcze kilka rzeczy tego typu pojawi się w naszym domu. Baśce bardzo się zwierzaki podobają, ale szkoda, że nie widzieliście wzroku mojego "M"...Nie musiał już nic mówić;))))A potem mnie czule przytulił. Znaczy się, wiadomo wszystko....
Nosi mnie teraz na obrazki akwarelowe, które chce zrobić dla córeczek. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie...(sama jestem baaaardzo ciekawa!)











poniedziałek, 6 marca 2017

Wiosna



  Pogoda nas ostatnio rozpieszcza. Taaaak! Choć po wczorajszym przykrym, niedzielnym poranku miałam w głębokich czterech literach to, jaka jest aktualnie pora roku. Czy to wiosna czy zima, jaka różnica? Żeby nie powiedzieć tak dosłownie i z kopyta, że miałam to w zasadzie w dupie. Wylądowałam na izbie przyjęć w szpitalu po reakcji jaką zafundowało mi kilka tabletek żelaza przepisanego przez mojego lekarza. Przebadana bardzo wnikliwie zostałam puszczona wolno. Najważniejsze, że z dzidziusiem wszystko w porządku;)Kopie mamę po żebrach i pęcherzu ile tylko może;) Teraz doszłam do siebie, choć stresu wszyscy najedliśmy się sporo...Człowiek co jakiś czas musi dostać obuchem w głowę, żeby nie narzekał za bardzo i wiedział jakie są ważne w życiu priorytety. Znaczy się wszystko inne przestaje mieć znaczenie.

 No ale ja dziś o wiośnie miałam w sumie pisać, bo to daje mi energię właśnie...

  Dni coraz dłuższe a ziemia na spacerze pachnie już tak inaczej...Ten zapach kojarzy mi się z moimi wyprawami gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. Dziadek zabierał mnie i kuzynkę na łąki na spacery. Zawsze kazał znaleźć sobie jakiś kij, jako podpórkę i tak maszerowaliśmy wspólnie opowiadając sobie rożne historie. Czasem naznosiłyśmy z kuzynką z takiej wyprawy ślimaków, kamieni, baźki i sama nie wiem co jeszcze... Czasem nie miałam siły iść i dzidek musiał przynieść mnie na "barana"... Uwielbiałam też powroty, kiedy babcia czekała na nas z pysznym obiadem lub kanapkami i gorącą herbatą z cytryną. Nie muszę mówić, że wcinałyśmy z kuzynką tak, że uszy nam się trzęsły;)W niektóre miejsca zabieram teraz moją córeczkę i dyskutujemy jak najęte.

  Na spacery nadal chodzę, pobieram wręcz energię ze Słońca ale kondycja u mnie już nie ta;-)Śmieję się do męża, że powinnam na plecach mieć takie rozkładane, rybackie krzesełeczko żeby choć na minutkę sobie usiąść i odpocząć. Te nasze małe wyprawy bardzo poprawiają mi humor (szczególnie jak jest słonecznie). Co prawda wszyscy teraz alarmują o smogu, ale ja śmiem twierdzić, że u nas, blisko łąk i lasów chyba nie jest tak źle. W każdym razie nie widzę mgły (no chyba, że to rzeczywiście mgła) ale za to często spotykam sarny i zające;)

  Dlatego postanowiłam zaprosić do swojego domu więcej wiosny, koloru i ciepła. Zrobiłam nowy chustecznik do salonu (poprzedni wylądował w sypialni podczas chorób), doniczki i różne ozdoby. Mam ogromny apetyt na kolor! Co prawda w moim domu dominują pastelowe barwy, ale nie zdziwcie się, jak za chwilę na zdjęciach zobaczycie coś we "wściekłym" różowym lub żółtym. To mi w duszy teraz gra;)I to nie dawka hormonów ciążowych, które biją mi na głowę, a wiosny właśnie!
Wiosno przybywaj, tęsknimy!!!