piątek, 27 stycznia 2017

Najlepszy sposób na przeziębienie



  Czas w drugiej ciąży biegnie jak oszalały...Jeszcze niedawno na teście z czułością witałam dwie kreski, a teraz mój brzuch widać już chyba z Księżyca! Zaraz wchodzę w trzeci trymestr pełna nadziei, optymizmu i werwy (jeszcze, bo z dnia na dzień widzę, że jest coraz ciężej). Pewnie już wkrótce będę się turlać na spacerze z dzieckiem i psem. Z jednej strony duży brzuszek coraz bardziej utrudnia funkcjonowanie, spanie itp. a z drugiej czuję przypływ mnóstwa wewnętrznej energii, która aż mnie rozsadza. Nie wspomnę o mega zgadze, która nęka mnie od jakiegoś czasu. Dlatego na kolację serwuję sobie razem z Basią kaszkę mannę z Bobovity - wystarczy parę łyżek i następuje błoga ulga;)I pomyśleć, że wpadłam na to zupełnie przypadkowo! W każdym razie w domu mówią do mnie per "Sapcia" lub "Pączku" bo czasami dyszę jak najprawdziwszy parowóz (pączka nie trzeba nikomu tłumaczyć, wiadomo o co chodzi).

  W sobotę siekło mnie przeziębienie, więc siedzę opatulona swetrem, kocem w grubaśkich skarpetach popijając gorącą herbatę z miodem i cytryną. Prawda jest taka, że przez ostatnie dni ledwo zipałam, choć teraz jest już sporo lepiej. Wiecie  jaki jest dla mnie najlepszy sposób na beznadziejne przeziębienie? Myślenie o wiośnie! O Wielkanocy! O kolorach, przyrodzie...Słońcu...Ha! Pewnie mało kto wpadłby na to, gdy za oknem mrozik trzyma, ale ja myślowo płynę...Nasz drugi dzidziuś, a w zasadzie druga córeczka (tak, wiem w domu będę mieć prawdziwy babiniec) ma urodzić się właśnie wiosną, a podczas świąt Wielkanocnych będę naprawdę na "ostatnich nogach", więc oczywistą oczywistością jest, że do wiosny mnie ciągnie...i obmyślam już strategię dotycząca zdobienia jajek. Nie wiem zwyczajnie czy będę mieć siłę, czas lub ochotę na takie sprawy, dlatego chcę działać na tym polu z małym wyprzedzeniem;-) A mój kochany Pimpuś w tym czasie właśnie grzeje mi plecki i wtula się w koc, więc śmiem twierdzić, że najgorsze przeziębienie da się jakoś przekoczować.

  Cały czas główkuję co jeszcze zostało do zrobienia (moje trybiki w głowie chodzą jak oszalałe), przemyślenia, rozwiązania...Wiem, że trzeba zrobić porządek z firanami, nie wspominając o szafach! Aż boję się zajrzeć na jej dno...No, nie napomknę, że powoli trzeba zacząć myśleć o wyprawce, zrobić jakąś listę. Tylko, tylko mimo szczerych chęci i ochoty nawet starcza mi sił na kilkanaście pierwszych minut tych wszystkich porządków. I potem dłuży sie to wszystko, przeciąga...Chęci są, z siłą już gorzej. Jednak nie będę Wam biadolić, bo tak naprawdę to szczęśliwa jestem jak nie wiem co, wzruszam się ciągle na reklamach, filmach, książkach i sama nie wiem na czym jeszcze...(dobrze, że nie płaczę na reklamie Domestosu i środków higienicznych). I nawet jak zgaga daje mi nieźle w kość, w pachwinach ciągnie, córcia wyprawia akrobacje dokładnie na moim pęcherzu (lub żołądku), Baśka krzyczy ze swojego pokoju "mamoooo głodna jestem" to mimo wszystko myślę sobie "chwilo trwaj". I wtedy trochę jakby zwalniam z tym moim planowaniem, znów staram się celebrować te nasze chwile jeszcze po staremu, gadać ze starszą i młodszą do brzucha, dekupażować i cieszyć się, że Basia każe mi się czasem wyspać;)Gramy w planszówki, "czarnego Piotrusia" i "pchełki". I czas mimo pewnych upierdliwości jakoś nawet miło nam płynie;-)






Świeczniki zrobione kilka dni temu. Są drewniane, kupiłam je za całe 7zł;)






Mój wiosenny wianek zamówiony na rodzinną sesję. Chcę aby było czuć już trochę wiosnę na zdjęciach...



Mój dzielny asystent każdej sesji, nawet blogowej (o mały włos nie zjadł mi mojego wianka!). Choć czasem mam ochotę udusić go kilka razy dziennie, on się nie zraża i łazi za mną wszędzie (tak, nawet do toalety). A naprawdę najwspanialszy pies na świecie!