Czas w drugiej ciąży biegnie jak oszalały...Jeszcze niedawno na
teście z czułością witałam dwie kreski, a teraz mój brzuch widać już chyba z
Księżyca! Zaraz wchodzę w trzeci trymestr pełna nadziei, optymizmu i werwy
(jeszcze, bo z dnia na dzień widzę, że jest coraz ciężej). Pewnie już wkrótce
będę się turlać na spacerze z dzieckiem i psem. Z jednej strony duży brzuszek
coraz bardziej utrudnia funkcjonowanie, spanie itp. a z drugiej czuję przypływ
mnóstwa wewnętrznej energii, która aż mnie rozsadza. Nie wspomnę o mega zgadze,
która nęka mnie od jakiegoś czasu. Dlatego na kolację serwuję sobie razem z
Basią kaszkę mannę z Bobovity -
wystarczy parę łyżek i następuje błoga ulga;)I pomyśleć, że wpadłam na to
zupełnie przypadkowo! W każdym razie w domu mówią do mnie per
"Sapcia" lub "Pączku" bo czasami dyszę jak najprawdziwszy
parowóz (pączka nie trzeba nikomu tłumaczyć, wiadomo o co chodzi).
W sobotę siekło mnie przeziębienie, więc siedzę opatulona
swetrem, kocem w grubaśkich skarpetach popijając gorącą herbatę z miodem i
cytryną. Prawda jest taka, że przez ostatnie dni ledwo zipałam, choć teraz jest
już sporo lepiej. Wiecie jaki jest dla
mnie najlepszy sposób na beznadziejne przeziębienie? Myślenie o wiośnie! O
Wielkanocy! O kolorach, przyrodzie...Słońcu...Ha! Pewnie mało kto wpadłby na
to, gdy za oknem mrozik trzyma, ale ja myślowo płynę...Nasz drugi dzidziuś, a w
zasadzie druga córeczka (tak, wiem w domu będę mieć prawdziwy babiniec) ma
urodzić się właśnie wiosną, a podczas świąt Wielkanocnych będę naprawdę na
"ostatnich nogach", więc oczywistą oczywistością jest, że do wiosny
mnie ciągnie...i obmyślam już strategię dotycząca zdobienia jajek. Nie wiem zwyczajnie
czy będę mieć siłę, czas lub ochotę na takie sprawy, dlatego chcę działać na
tym polu z małym wyprzedzeniem;-) A mój kochany Pimpuś w tym czasie właśnie
grzeje mi plecki i wtula się w koc, więc śmiem twierdzić, że najgorsze
przeziębienie da się jakoś przekoczować.
Cały czas główkuję co jeszcze zostało do zrobienia (moje trybiki
w głowie chodzą jak oszalałe), przemyślenia, rozwiązania...Wiem, że trzeba
zrobić porządek z firanami, nie wspominając o szafach! Aż boję się zajrzeć na
jej dno...No, nie napomknę, że powoli trzeba zacząć myśleć o wyprawce, zrobić
jakąś listę. Tylko, tylko mimo szczerych chęci i ochoty nawet starcza mi sił na
kilkanaście pierwszych minut tych wszystkich porządków. I potem dłuży sie to
wszystko, przeciąga...Chęci są, z siłą już gorzej. Jednak nie będę Wam
biadolić, bo tak naprawdę to szczęśliwa jestem jak nie wiem co, wzruszam się
ciągle na reklamach, filmach, książkach i sama nie wiem na czym jeszcze...(dobrze,
że nie płaczę na reklamie Domestosu i środków higienicznych). I nawet jak zgaga
daje mi nieźle w kość, w pachwinach ciągnie, córcia wyprawia akrobacje
dokładnie na moim pęcherzu (lub żołądku), Baśka krzyczy ze swojego pokoju
"mamoooo głodna jestem" to mimo wszystko myślę sobie "chwilo
trwaj". I wtedy trochę jakby zwalniam z tym moim planowaniem, znów staram
się celebrować te nasze chwile jeszcze po staremu, gadać ze starszą i młodszą
do brzucha, dekupażować i cieszyć się, że Basia każe mi się czasem wyspać;)Gramy
w planszówki, "czarnego Piotrusia" i "pchełki". I czas mimo
pewnych upierdliwości jakoś nawet miło nam płynie;-)
Świeczniki zrobione kilka dni temu. Są drewniane, kupiłam je za
całe 7zł;)
Mój wiosenny wianek zamówiony na rodzinną sesję. Chcę aby było
czuć już trochę wiosnę na zdjęciach...
Mój dzielny asystent każdej sesji, nawet blogowej (o mały włos
nie zjadł mi mojego wianka!). Choć czasem mam ochotę udusić go kilka razy
dziennie, on się nie zraża i łazi za mną wszędzie (tak, nawet do toalety). A
naprawdę najwspanialszy pies na świecie!